Imagine Dragons są zdecydowanie jednym z najpopularniejszych rockowych zespołów ostatnich kilkunastu miesięcy. W krótkim czasie zdobyli sławę, której nie doczekało się wiele grup grających od lat. Jak zaczęła się ich wielka kariera?

Początków grupy należy się doszukiwać w 2008 roku na Uniwersytecie Birghama Younga, mormońskiej uczelni z siedzibą w stanie Utah. To tam Dan Reynolds, główny wokalista, poznał Andrew Tolmana, który w projekt wciągnął swoją żonę i gitarzystę Wayne’a Sermona. Ten ostatni studiował na muzycznym college’u razem z Benem McKee, basistą, który również dołączył do zespołu.

Nazwy grupy nie należy rozumieć dosłownie – „Imagine Dragons” to anagram (czyli składa się ona z tych samych liter, co właściwe hasło, ale w pomieszanej kolejności), który został wybrany, bo „fajnie brzmi”. Co więc tak naprawdę kryje się za tymi dwoma słowami? To sekret członków zespołu i, jak mówi Reynolds, nie zdradzili oni ich znaczenia nawet swoim rodzinom. Fani grupy sami zaczęli zatem doszukiwać się rozwiązania tej zagadki. Być może ktoś już na nie wpadł, ale muzycy nigdy nie potwierdzają, ani nie zaprzeczają, czy komuś się udało.

Zanim Imagine Dragons podpisali kontrakt z dużą wytwórnią, nagrali w Las Vegas trzy niezależne minialbumy. Były to „Imagine Dragons” i „Hell and Silence”, które powstały w 2010 oraz wydany w marcu roku następnego „It’s Time”, z którego pochodzi jeden z największych hitów grupy (o tym samym tytule, co EP). Zaliczyli również pierwszy poważny występ, kiedy musieli zastąpić zespół Train na jednym z festiwali w stolicy hazardu i pokazać się przed tłumem liczącym ponad 25 tysięcy ludzi. W Las Vegas zdobyli też sporo lokalnych nagród.

W lutym 2011 roku zespół opuściło małżeństwo Tolmanów, które zastąpione zostało przez Daniela Platzmana (perkusistę) i Theresę Flaminio (członkiem grupy była jednak przez zaledwie pół roku). Kilka miesięcy później Imagine Dragons podpisali kontrakt z wytwórnią Interscope Records. Razem z producentem Aleksem Da Kidem nagrali pierwsze mainstreamowe nagranie – EP „Continued Silence”, wydane w Walentynki 2012. Znalazły się na nim takie przeboje jak „Radioactive”, „On Top of the World” czy „Demons”. Wkrótce po tym ogromnym sukcesem okazał się singiel „It’s Time”, który osiągnął 15. miejsce na amerykańskiej liście przebojów, a teledysk do tej piosenki zdobył uznanie MTV.

Jednak na pierwszy pełnowymiarowy album, „Night Visions”, fani grupy musieli czekać do września. Zadebiutował on na 2. miejscu listy Billboard 200. „Tworzenie tej płyty zajęło trzy lata”, mówi Reynolds. „Czujemy, że wreszcie stworzyliśmy coś, z czego jesteśmy wszyscy całkowicie dumni i co, mamy nadzieję, może zainspirować innych i sprawić, że poczują się trochę mniej samotni. To właśnie o to chodzi w naszej muzyce. Ona jest najlepszym środkiem przekazu, jaki znam”. Od początku istnienia grupy celem jej członków było przeniesie bólu, którego doświadczają w życiu do sztuki. Reynolds mówi dalej: „Kiedy pisałem „It’s Time” byłem na rozdrożu, musiałem zdecydować, co chcę zrobić ze swoim życiem. Miałem wrażenie, że wszystko się posypało. Decydowałem o tym, kim będę. Jestem dość młodym facetem i wciąż próbuję znaleźć odpowiedzi na te pytania”.

Członkowie zespołu podkreślają rolę, jaką w ich życiu i w ich muzyce odegrało Las Vegas. Nie mają wątpliwości, że bez tego miasta nie powstałoby coś takiego, jak Imagine Dragons. Przyznają też, że dzięki niemu stali się lepszymi artystami. „Uczysz się wyróżniać, bo starasz się zyskać uwagę ludzi, którzy normalnie graliby w pokera albo ruletkę. Musisz pokazać wszystko, co masz najlepsze i dowiedzieć się, co sprawia, że ludzie odrywają się od stołu do gry w karty i mówią, że warto chwilę na ciebie popatrzeć”.

Imagine Dragons w bardzo krótkim czasie zdobyli międzynarodową popularność, zagrali w wielu europejskich i amerykańskich miastach (chociaż póki co niestety nie zahaczyli o Polskę), uzyskali wiele nagród i gościli w najważniejszych amerykańskich programach rozrywkowych. Na szczęście póki co nie widać, by Reynoldsowi i ekipie od tego sukcesu zakręciło się w głowie. Otwartym pytaniem pozostaje jednak, czy zespół będzie mógł poszczycić się kilkudziesięcioma milionami wyświetleń pod nowymi teledyskami na YouTube także za kilka lat. Sława przyszła znienacka, a często, gdy świat nagle dowiadywał się o jakimś wykonawcy, jeszcze szybciej o nim zapominał. Piosenki Imagine Dragons nie wątpliwie wpadają w ucho i, nawet mimo że nie wszystkie ich nagrania zyskiwały tylko pozytywne opinie od krytyków, to jednak moim zdaniem warto się z nimi zapoznać (jeśli ktoś tego jeszcze nie zrobił). Ja sam liczę, że w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy także Polacy dostaną okazję, by zobaczyć zespół na żywo, a przy sprzyjających okolicznościach być może sam wybiorę się na koncert.